Kiedy
mówimy o klubach muzycznych we Wrocławiu, jednym z pierwszych który
przyjdzie nam na myśl, będzie, ulokowany w podziemiach domu
handlowego Podwale, Liverpool. Odkąd sięgam pamięcią można go
było tam znaleźć, grajdoły przychodziły i odchodziły, a on
trwał na stanowisku. Gdzie tkwi przyczyna podobnej długowieczności
na burzliwym i bezwzględnym rynku rozrywki i pijaństwa? Dziś
spróbujemy przynajmniej częściowo odpowiedzieć na to pytanie. Nie
wyczerpiemy całkowicie tematu i na pewno przyjdzie nam jeszcze do
niego wracać. Powiemy o jednaj z najbardziej charakterystycznych
cyklicznych imprez organizowanych w klubie spod znakiem fab4.
Korzenie
tej imprezy sięgają czasów, których większość czytelników nie
ma najmniejszej szansy pamiętać, ze względu na swój młody wiek,
a nie przez sklerozę. Było to na początku lat dziewięćdziesiątych,
Polska powoli wypełzała z cienia socjalizmu, kierując się ku
kuszącym światłom zachodu. Wraz z tymi przemianami zawitała do
nas wschodząca gwiazda brytyjskiej sceny muzycznej: Depeche Mode.
Stało się tak, że trafiła na żyzny, acz dotąd nie uprawiany
grunt. W efekcie wytworzył się fenomen na światową skalę: wokół
zespołu uformowała się swoista subkultura, odcinająca się od
znanych i lubianych punków, skinów, rastafarian i im podobnych.
Młodzi ludzie wdziewali „uniformy” wzorowane na specyficznym
wyczuciu mody gwiazd Depeche Mode, farbowali włosy, porozumiewali
się szczególną gwarą, zbierali się na zlotach i wreszcie
chętnie, i często, bili się z innymi grupami młodzieży. Ponoć
jedyne czego depesze nie wytworzyli, a co uczyniło by ich prawdziwą
subkulturą, to ideologia. Jak wiadomo jednak, każda ideologia
zatruwa człowiek, nie można więc poczytywać im tego za wadę.
Takie to szczególne zdarzenia miały miejsce w latach
dziewięćdziesiątych.
Gdzie
podziewają się ci ludzie dwadzieścia kilka lat później? Okazuje
się, że schronili się, a przynajmniej część z nich, schroniła
się we wrocławskim Liverpoolu. Co jakiś czas, powiedział bym, że
raz na miesiąc, zwykle w sobotę, każdy może spotkać
autentycznych wyznawców depeszowej religii. Wtedy to, przy
dźwiękach, jakże by inaczej, jedynego słusznego zespołu, można
zaznać dyskotekowego elektroszaleństwa. W jego trakcie trafimy na
plejadę postaci, które wydadzą się nam znajome, zobaczymy
zuniformizowanych depeszy, zrobionych na obraz i podobieństwo
Martina Gorea czy Dave Gahana. Szczególny to widok - zapewniam was.
O tym że wart jest zobaczenia, także mogę was zapewnić. Kwestia
czy będziecie się dobrze przy tej okazji bawić, zależy od tego
czy jesteście w stanie wytrzymać kilka solidnych godzin z Depeche
Mode i tylko Depeche Mode. Jeśli tak, czeka was prawdziwa, nieco
szaleńcza, przyjemność. Jedynym problemem może być znalezienie i
utrzymanie stolika.
To
jak trudno jest znaleźć stolik w Liverpoolu w sobotnią noc z
depeszami, jest fascynujące. Miałem do czynienia w wieloma
rockowymi dyskotekami, wszystkie je łączyła jedna wspólna cecha:
całkowity brak ludzi. Dobrym przykładem takiej sytuacji jest
Rockoteka w Od Zmierzchu Do Świtu, która w piątkowy wieczór
straszy pustą salą. Co jest takiego szczególnego w Liverpoolu, że
przyciąga ludzi muzyką, która dawno wypadła z głównego nurtu, w
szczególności z nurtu klubowego? Dodam tutaj, że nie tylko Depeche
Mode Night cieszy się powodzeniem, podobne wesołe tłumy można
zobaczyć na Back To The 80's. Dlaczego? Nie mam dobrej odpowiedzi na
to pytanie, może przyczyna tkwi w silnej tematyczności wieczorków,
może w ustalonej pozycji Liverpoolu na wrocławskiej scenie klubów
muzycznych. Nie wiem. Wiem natomiast, że cieszy mnie niezmiernie
istnienie tego szczególnego miejsca i jego szczególnych dźwiękowych
fanaberii.
PS:
Dla
młodych czytelników, mała dawka Depeche Mode, cobyście wiedzieli
o czym tu właściwie jest mowa:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz