Wiemy
o tym doskonale, że nie każdy lokal z wyszynkiem
kręci się wokół piwa. Są miejsca, gdzie uwaga skupiona jest na
innym aspekcie życia, zwykle związanym ze sztuką. Może to być
taniec (zarówno w sensie klasycznym jak i egzotycznym, przy czym
druga opcja zdaje się być powszechniejsza); może to być
literatura i ludzie z nią związani, choć lokale tego typu są
rzadkością; może to być plastyka, czyli galeria z bufetem,
miejsce którego nie zdarzyło mi się odwiedzić; ostatnim wreszcie
rodzajem są te, w których głównym punktem nacisku jest muzyka. To
zdecydowanie najliczniejsza kategoria,
którą samą w sobie można podzielić na liczne podgrupy,
ściśle powiązane z preferowanym przez właściciela i klientów
stylem muzycznym. Aby wymienić tylko kilka: „ostoje rocka”,
„jaskinie hardcoru”, „kazamaty bluesa”, „stajnie poezji
śpiewanej” i, ulubione, „śmietniska punka”. Ponad nimi
wszystkimi stoją jednak „archiwa polskiego jazzu”...
Jednym z tego
typu przybytków jest, zlokalizowana w bezpośredniej bliskości
Rynku przy ulicy Kazimierza Wielkiego, Nietota. Zaraz po wejściu
orientujemy się, że scena pełni w niej istotniejszą rolę niż
bar. Jest pierwszym
elementem przyciągającym wzrok, a układ stołów tworzy mini
widownię dla spektakli dźwiękowych. Bar,
choć pokaźny, zlokalizowany jest nieco z boku. Co możemy przy nim
nabyć? Asortyment wykracza w pewnym stopniu poza standard okolic
Rynku, przypominając raczej knajpy kolejowego nasypu (kiedyś
opowiemy o tym szczególnym miejscu), czyli na kranikach ujrzymy
czeskie piwo średniego gatunku, a konkretnie - popularną Holbę.
Oferty lanej dopełnia coś ciemnego podobnego sortu. To nie
najgorzej, zdecydowanie lepsza opcja niż Warka czy Piast, z drugiej
strony jednak nic co powaliło by wytrawnego piwosza na kolana. Nie
spodziewaliśmy się jednak cudów, przecież to nie alkohol jest tu
centralnym elementem. Oferta butelkowa obejmuje kilka zacnych
propozycji, włączając nieśmiertelnego Ciechana. Jeżeli pragniemy
czegoś mocniejszego niż złoty trunek, możemy przebierać w sporej
wystawce typowych mocnych alkoholi, uzupełnionej przez zestawik
wódek lokalnych o dźwięcznej nazwie Kurnwica („n” na butelce
zastąpione jest przez prawie niewidoczną błyskawicę, co jak
przypuszczam, prowadzi do rozlicznych, zabawnych nieporozumień). Nie
próbowałem jeszcze jakości tych specjałów, ale nazwa i
fantazyjne góralskie czapeczki na zakrętkach zachęcają i
powzięty, choć nie sprecyzowany, jest już plan by ich posmakować.
Wszystko to jednak nie jest kluczowym.
O co tak naprawdę
chodzi? Tak naprawdę chodzi o jazz, o blues, o melodie grane na
żywo, o koncert każdego dnia. To jest najważniejsza
charakterystyka Nietoty. Tu nie przychodzi się po to, by się urżnąć
– co nie oznacza jeszcze, że się nie da, jak mawiają: dla
chcącego... – tu przychodzi się po to, by obcować z muzyką
jeszcze nie poważną, ale już poważnie traktowaną przez tych,
którzy ją wykonują i odbierają. Muzycy, których usłyszycie ze
sceny, będą na poziomie, to pewne. Może się zdarzyć, że na
widowni, przypadkowo, wpadniecie na samego Leszka Możdżera –
informacja, że tam bywa pochodzi z drugiej, ale wiarygodnej, ręki.
Tych z was, którzy znają i cenią sobie takie klimaty, nie trzeba
już, zapewne, przekonywać.
Co jednak z tymi,
którzy przed chwilą podrapali się po głowie i szepnęli do
siebie: „Że niby jaki Leszek?”. Co, dla przykładu, z takimi
starymi punkowcami jak ja? Dla was mam przede wszystkim ostrzeżenie:
jeżeli chcecie zagościć w Nietocie, czeka was okres intensywnej
nauki, będziecie bowiem mieli do czynienia z mikrospołecznością,
która kieruje się zupełnie innymi wartościami i kodeksem zachowań
niż te, do których jesteście przyzwyczajeni. Bez kompetentnego
przewodnika nie macie szans, zniechęcicie się szybko, nie będziecie
rozumieć co jest grane i dlaczego, kiedy klaskać, a kiedy gwizdać
– to ponoć nigdy, dziwne ale prawdziwe – ogólnie rzecz ujmując:
traficie na kompletnie nieodkryty ląd. Jeżeli jednak znajdziecie
sobie kogoś(najlepiej, by była/był to posiadaczka/posiadacz
ładnych oczu), kto wprowadzi was w miarę bezboleśnie w ów świat,
jest znacząca szansa, że się wam spodoba i będziecie zadowoleni.
Gwarancji jednak nie daje, bo przerzucić się z ryków Rottena na
pohukiwanie trąbki przy akompaniamencie fortepianu nie jest aż tak
łatwo... Niemniej spróbujcie – w życiu zawsze warto szukać
nowych doznań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz