sobota, 9 lutego 2013

Stare depesze w Liverpoolu

Kiedy mówimy o klubach muzycznych we Wrocławiu, jednym z pierwszych który przyjdzie nam na myśl, będzie, ulokowany w podziemiach domu handlowego Podwale, Liverpool. Odkąd sięgam pamięcią można go było tam znaleźć, grajdoły przychodziły i odchodziły, a on trwał na stanowisku. Gdzie tkwi przyczyna podobnej długowieczności na burzliwym i bezwzględnym rynku rozrywki i pijaństwa? Dziś spróbujemy przynajmniej częściowo odpowiedzieć na to pytanie. Nie wyczerpiemy całkowicie tematu i na pewno przyjdzie nam jeszcze do niego wracać. Powiemy o jednaj z najbardziej charakterystycznych cyklicznych imprez organizowanych w klubie spod znakiem fab4.


Korzenie tej imprezy sięgają czasów, których większość czytelników nie ma najmniejszej szansy pamiętać, ze względu na swój młody wiek, a nie przez sklerozę. Było to na początku lat dziewięćdziesiątych, Polska powoli wypełzała z cienia socjalizmu, kierując się ku kuszącym światłom zachodu. Wraz z tymi przemianami zawitała do nas wschodząca gwiazda brytyjskiej sceny muzycznej: Depeche Mode. Stało się tak, że trafiła na żyzny, acz dotąd nie uprawiany grunt. W efekcie wytworzył się fenomen na światową skalę: wokół zespołu uformowała się swoista subkultura, odcinająca się od znanych i lubianych punków, skinów, rastafarian i im podobnych. Młodzi ludzie wdziewali „uniformy” wzorowane na specyficznym wyczuciu mody gwiazd Depeche Mode, farbowali włosy, porozumiewali się szczególną gwarą, zbierali się na zlotach i wreszcie chętnie, i często, bili się z innymi grupami młodzieży. Ponoć jedyne czego depesze nie wytworzyli, a co uczyniło by ich prawdziwą subkulturą, to ideologia. Jak wiadomo jednak, każda ideologia zatruwa człowiek, nie można więc poczytywać im tego za wadę. Takie to szczególne zdarzenia miały miejsce w latach dziewięćdziesiątych.


Gdzie podziewają się ci ludzie dwadzieścia kilka lat później? Okazuje się, że schronili się, a przynajmniej część z nich, schroniła się we wrocławskim Liverpoolu. Co jakiś czas, powiedział bym, że raz na miesiąc, zwykle w sobotę, każdy może spotkać autentycznych wyznawców depeszowej religii. Wtedy to, przy dźwiękach, jakże by inaczej, jedynego słusznego zespołu, można zaznać dyskotekowego elektroszaleństwa. W jego trakcie trafimy na plejadę postaci, które wydadzą się nam znajome, zobaczymy zuniformizowanych depeszy, zrobionych na obraz i podobieństwo Martina Gorea czy Dave Gahana. Szczególny to widok - zapewniam was. O tym że wart jest zobaczenia, także mogę was zapewnić. Kwestia czy będziecie się dobrze przy tej okazji bawić, zależy od tego czy jesteście w stanie wytrzymać kilka solidnych godzin z Depeche Mode i tylko Depeche Mode. Jeśli tak, czeka was prawdziwa, nieco szaleńcza, przyjemność. Jedynym problemem może być znalezienie i utrzymanie stolika.

To jak trudno jest znaleźć stolik w Liverpoolu w sobotnią noc z depeszami, jest fascynujące. Miałem do czynienia w wieloma rockowymi dyskotekami, wszystkie je łączyła jedna wspólna cecha: całkowity brak ludzi. Dobrym przykładem takiej sytuacji jest Rockoteka w Od Zmierzchu Do Świtu, która w piątkowy wieczór straszy pustą salą. Co jest takiego szczególnego w Liverpoolu, że przyciąga ludzi muzyką, która dawno wypadła z głównego nurtu, w szczególności z nurtu klubowego? Dodam tutaj, że nie tylko Depeche Mode Night cieszy się powodzeniem, podobne wesołe tłumy można zobaczyć na Back To The 80's. Dlaczego? Nie mam dobrej odpowiedzi na to pytanie, może przyczyna tkwi w silnej tematyczności wieczorków, może w ustalonej pozycji Liverpoolu na wrocławskiej scenie klubów muzycznych. Nie wiem. Wiem natomiast, że cieszy mnie niezmiernie istnienie tego szczególnego miejsca i jego szczególnych dźwiękowych fanaberii.

PS:
Dla młodych czytelników, mała dawka Depeche Mode, cobyście wiedzieli o czym tu właściwie jest mowa: