środa, 23 stycznia 2013

Drukarnia – piwo, piłka i piłkarzyki


Dzisiaj zboczymy nieco z utartych barowych ścieżek. Nie będziemy zwiedzać żadnego z zagłębi klubowych. Wejdziemy w ciemne, mokre podwórza, miejsca w które zwykle nie ważymy się zapuszczać, które kojarzą się raczej ze śpiącym menelem niż z dobrą zabawą. Pozory jednak mylą, okazjonalnie znaleźć tam możemy perły barowego spektrum. Należy jednak pamiętać, że te perły nie będą nigdy zupełnie klarowne i otoczone mogą być materiałem do nich nie przystającym. Zajrzyjmy w rzeczoną ślepą uliczkę: odrapane mury, płachty tynku odpadające od ścian, głębokie kałuże wypełniające dziury w rozpadającym się bruku. W głębi zaułka ujrzymy niewielkie drzwi z niepozornym neonem. Jeżeli przybyliśmy latem, zauważymy też rozciągnięte nad ławami parasole. To nasza dzisiejsza miejscówka. Ciężko odkryć nazwę tego zacnego przybytku. Może akurat na drzwiach wisi karteczka z godzinami otwarcia i tak dowiemy się, że do czynienia mamy z pubem „Drukarnia”. Dlaczego właśnie takie miano? Któż to wie? Może budynek w którym jest usytuowana, a który ma charakter postindustrialny, był niegdyś rzeczoną drukarnią. Ot, jedna z okolicznych tajemnic.

Kiedy przekroczymy próg, zobaczymy wnętrze przywodzące na myśl sportową spelunę w stylu angielskiego pubu, z dominującym, długim barem, z telewizorami wiszącymi na ścianach, z odrapanymi stołami, drewnianymi krzesłami i prującymi się kanapami. Co odróżnia Drukarnię od angielskiego pubu to zawartość kranów. Tu, niestety, nie znajdziemy nic porównywalnego z angielskim stoutem, będziemy musieli się zadowolić Zamkowym i Żywcem, a nie są to piwa najlepszej jakości. Jedynym wyjściem by cieszyć się z oglądania meczu i towarzystwa jest wypicie odpowiedniej początkowej ilości z zaciśniętymi zębami. Po trzecim kufelku i tak nie ma specjalnej różnicy między tym czy owym gatunkiem. Kubki smakowe dostosowują się i możemy spokojnie cieszyć się mnogimi zaletami tego zacnego lokalu.

Najważniejsze są dwa duże, wysokiej jakości telewizory, na których zawsze można zobaczyć mecz wieczoru. Trzeba jasno sobie powiedzieć, że piłka nożna jest tu dominującym sportem. Każdy wieczór z Ligą Mistrzów, ważne mecze ligowe z całego świata (czytaj: Europy), no i mecze międzypaństwowe ze szczególnym naciskiem na „naszych chłopaków”. Nigdzie się tak dobrze nie szlocha, po kolejnej porażce reprezentacji Polski, jak w pubie Drukarnia. Od czasu do czasu, można oczywiście trafić także na skoki narciarskie, wielkiego tenisa i temu podobne, zwykle wtedy gdy mamy do czynienia z jednym z „naszych”. Ciepła, sportowa atmosfera to pierwszy i najważniejszy element Drukarni.

Drugi zasadniczy czynnik także ma podwójną naturę. Chodzi o stoły do piłkarzyków. Zapewne widzieliście niejeden lokal z podobnym wyposażeniem, ale prawdopodobnym jest, iż nie trafiliście na taki w którym partia złożona z szesnastu piłek kosztowała by marną złotóweczkę. Nie ma nic przyjemniejszego na tym świecie, jak po obejrzeniu dobrego meczu, wypiciu paru zimnych browarków, złapać z kolegami za uchwyty i przebijać pingpongową piłeczkę, plastikowymi ludkami od bramki do bramki. Brzmi śmiesznie? Nonsens. Niejedną godzinę można w ten sposób strawić, nie odczuwając nawet najmniejszego z cieniów nudy. Nie zliczę wieczorów spędzonych w doborowym towarzystwie, pochylony nad szklaną taflą, skupiony, z pękającym krzyżem i zakwasami w nadgarstkach. Oto drugi z powodów dla których Drukarnia jest i pozostanie szczególnym miejscem.

Nie chce nikogo przekonywać, że oto mamy do czynienia z lokalem dla każdego. Tak nie jest. Ten przybytek jest wycelowany w klienta płci męskiej, zainteresowanego sportem, nie wymagającego specjalnie wiele od obsługi. Spotkamy tu bardzo szczególnych ludzi, których sumarycznie można określić jako stałych bywalców zasypiających powoli nad piwkiem przy barze. Nie będziemy otoczeni gromadą młodych, wykształconych ludzi szukających wesołej, intelektualnej zabawy, prędzej trafimy na wyglądającego jak menel starszego pana z czołem opartym o blat. Średnia wieku będzie wyższa niż w innych miejscach, średnia wesołości i hipsterskości mniejsza. Jeżeli te charakterystyki wam nie przeszkadzają śmiało możecie wyskoczyć na mecz i piwko do drukarni. Jeżeli nie to trzymajcie się z dala, bo jedno czego tu nie potrzebujemy to marudzenie.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Miłosław Pilzner – jakość i dostępność.


Browar Fortuna ma w swoim repertuarze tematyczną serię pod szyldem „Miłosław”. Dziś chcielibyśmy się przyjrzeć najbardziej klasycznie zorientowanemu z nich pilznerowi. Informacje na stronie internetowej browaru nie są specjalnie bogate, dowiemy się jednak, co wyczytać mogliśmy także z butelki, że mamy do czynienia z trunkiem otwartej fermentacji. Opis sugeruje także nietypowe odmiany chmielu użyte w procesie produkcji. Wyśmienicie, jak jednak te suche browarnicze fakty przekładają się na płynną rzeczywistość?

Absolutnie dominującym smakiem jest gorycz. Rozlewa się po podniebieniu nie pozostawiając ani krzty miejsca dla podłej słodyczy. Jest na tyle mocna, że można by przypuszczać, że mamy do czynienia z recepturą wzorowaną na niemieckich pilznerach bardziej niż na czeskim oryginale. Kwaskowatość, w przeciwieństwie do słodyczy, jest obecna gdzieś tam na krawędziach łyka, tuż przy jego końcu, jednak nie rzuca się w język w znaczącym stopniu, z klasą ustępuje miejsca goryczy. Po piwie z tak intensywnym działaniem na kubki smakowe spodziewał bym się dobrego, łatwo wyczuwalnego zapachu. Tu jednak przychodzi zaskoczenie. Dobrze schłodzony Miłosław Pilzner prawie zupełnie pozbawiony jest chmielowej woni. Tu jednak moja opinia nie może być brana z całą pewnością, jako że gdy go kosztowałem trapił mnie lekki katar, co w połączeniu z niską temperaturą trunku mogło sprawdzić, że woń mi umknęła.

Jedną z największych zalet Miłosława jest kwestia, której nie docenia się w wystarczający sposób przy ocenie piwa. Chodzi tu o dostępność. Nasz dzisiejszy bohater jest do zdobycia w każdym nieomal sklepie. Nie musimy szukać szczególnych delikatesów, nie musimy szukać specjalistycznych sklepów piwnych, wystarczy, że zajrzymy do najbliższego supermarketu i tam na półce powinniśmy go odnaleźć. Ciekawą opcją, dostępną czas jakiś temu szczególnie w mniejszych sklepach, był zestaw pięciu Miłosławów zgrabnie połączonych i w promocyjnej cenie. Tam mogliśmy skosztować nie tylko pilznera, ale i marcowe, jęczmienne i cóś tam jeszcze. Niestety, według moich obserwacji, ta promocja nie dotarła do wielkich supermarketów.

Reasumując, Miłosław Pilzner jest bardzo poprawnym piwem o dobrze gorzkim smaku jakim charakteryzować się powinno każe jasne pełne. To powiedziawszy, stwierdzić trzeba, że nie rzuca na kolana. Gdyby nie to, że jest tak łatwo dostępny, przegrał by w konkurencji z mocno chmielowymi wyrobami PINTY, czy ogólnie rzecz ujmując z każdym podwójnie chmielonym. Jednak to Miłosław znaleźć można na pułkach naszych supermarketów życzę mu więc powodzenia, co w tym przypadku oznacza utrzymania poziomu, bo jest odpowiednią alternatywą dla koncernówek na spokojne, wieczorne popijanie.



wtorek, 8 stycznia 2013

Miniatury - część pierwsza

Tym razem proponuje wam lekturę dwóch miniatur z serii, którą mam zamiar w przyszłości kontynuować, połączonych tematem niepopełnionego samobójstwa. Przyjemnej lektur.

Wieczorem

Czekolada

sobota, 5 stycznia 2013

Taki koniec jaki świat i vice versa

Wszyscy czekaliśmy niecierpliwie i z nadzieją na długo zapowiadany koniec świata. Kiedy minął dwudziesty pierwszy grudnia a życie toczyło się jak gdyby nigdy nic, poczuliśmy się zawiedzeni. Oszukano nas obiecując fajerwerki, a dając szarą rzeczywistość. Cóż, w takiej sytuacji należało zwrócić się ku wypróbowanym i niezawodnym metodom radzenia sobie z odrzuceniem. Koniec świata nas nie chciał? Świetnie! Piwo zawsze ma na nas ochotę!

Tak się złożyło, że w lokalu oferowano piwko idealnie pasujące do okoliczności czyli - uwaga, uwaga - „Koniec Świata”. Trunek ten tu i ówdzie zyskał już swoje sympatie i oceny, mogliście o nim słyszeć. To wytwór piwowarów z „PINTY”, oparty na słodzie jęczmiennym i żytnim oraz recepturze ponoć wywodzącej się z dalekiej i mroźnej Finlandii. Możemy więc nie tylko ulżyć mentalnym męką po niedoszłym finale istnienia, ale i znaleźć odpowiedź na pytanie, czy na północ od Bałtyku potrafi się ważyć piwo, czy jest to raczej domena ludów na południe od tegoż morza?

Pierwszy łyk nie wzbudził entuzjazmu. Poczułem wyraźny smak bananów, zbyt wyraźny. Każdy z nas ma swoje smaki i smaczki, swoje kulinarne miłości i antypatię. W moim przypadku na poczesnym miejscu w drugiej kategorii znajdują się zakrzywione, żółte owoce z Afryki (ewentualnie proste, żółte owoce z Ameryki Południowej, ale o te w Europie ciężko). Nie byłem zachwycony. Zamawiałem w ciemno nie dopytawszy się o smak wiedziony jedynie chwytliwą nazwą. Stało się jednak, wylać się nie godziło, piłem więc dalej. Tu dobra wiadomość: w miarę pociągania kolejnych łyków, bananowy smak znika. Kwaskowatość trunku zaczyna się przebijać i kompletnie przesłania nuty tego obrzydliwego owocu. Wciąż jednak nie jest idealnie. Pozostajemy z piwem słodko-kwaśnym, niemal zupełnie pozbawionym goryczy. Co gorsza, pozostajemy z piwem, które jest lekko słodkawe i lekko kwaskowate, w rezultacie nie wywiera większego wrażenia smakowego! Wlewa się do gardziołka tak lekko i bezkolizyjnie z językiem, że zaczynamy się zastanawiać czy my tu przypadkiem nie pijemy jakiejś barwionej wody. Odrobinę dramatyzuje, ale faktem jest, że smak „Końca świata” pozbawiony jest jakiejkolwiek intensywności. Jako że to nie mój bukiet smakowy, nie narzekałem szczególnie, jednak ci, którzy cenią sobie słodko-kwaśne kompozycję, mogą się poczuć wielce zawiedzeni. Generalnie Finowie powinni pozostać przy sporządzaniu wódek, a lżejsze trunki zostawić specjalistom z południa.

Szczęśliwie moje degustowanie odbywało się w ZUPie, mogłem więc nieudany „Koniec Świata” popić czymś gorzkim jak sam diabeł i zatrzeć wrażenie nijakości. Koniec, końców, nie polecam nawet tym, którzy cenią sobie słodkawe piwa. Może miałem tylko pecha? A może jak koniec świata przeszedł nie przyszedłszy to piwo straciło swą moc? Kto wie, kto wiem. Jedno jest pewne, wraz z oddalaniem się od grudnia 2012 ten produkt PINTy będzie znikał z półek i spod lad.