sobota, 30 marca 2013

Tyskie Klasyczne - czyli potknięcia marketingu


Jakiś czas temu na rynku pojawił się nowy produkt pod marką Tyskie, nadano mu chwytliwą (trendy) w dzisiejszych czasach nazwę: Klasyczne. Można by powiedzieć: bardzo dobrze, duży browar rusza w kierunku nieco bardziej zjadliwych produktów. Należy tylko i wyłącznie pochwalić ich i oczekiwać, iż inni producenci podążą za jego przykładem. Pewno nie pochylał bym się specjalnie nad tym przypadkiem, gdyby nie pewne szczególne okoliczności...

Zdarzyło się ostatnio, kiedy biesiadowałem ze znajomym w klubie Liverpool podczas Jam Session, iż na stole znalazły się jednocześnie dwie butelki: Tyskie Klasyczne i standardowe. Pojawiła się w związku z tym okazja do porównania, nie tyle smaku, co raczej treści etykiet. Na zwykłym nie wyczytamy niczego ciekawego, jedno co możemy zauważyć, to to że w składzie wymieniony jest jedynie słód pszeniczny, nie ma ani słowa o chmielu - to samo w sobie jest podejrzane. Krótkie spojrzenie na ingrediencje piwa Klasycznego, pozwoli nam przekonać się, że tym razem dodano przynajmniej odrobinkę chmielu. Fantastycznie. Na tej butelce, wzrok przyciąga głównie dłuższy tekst zachwycający się dawną recepturą, którą wykorzystano przy produkcji. Receptura musi być rzeczywiście wiekowa, skoro zawiera coś tak współcześnie niespotykanego jak chmiel. Można sobie wyobrazić, że odkryto ją w zakurzonej szufladzie, gdzieś na strychu dawnego browaru, na który nikt od sanacyjnych czasów nie zaglądał... [widzę oczyma duszy tą nieszczęsną postać, przemierzającą pokryte pajęczynami zakamarki w poszukiwaniu czegoś co odmieni polskie browarnictwo i skieruje je na nowe, świetlane tory.]

No dobrze. Strategia stojąca za wypuszczeniem tego nowego rodzaju piwka jest jasna: firma stara się w ten sposób wyzyskać wzbierającą modę, na spożywanie piwa nietypowego: czy to niepasteryzowanego czy niefiltrowanego, tak to starają wkraść się w łaski nowo pęczniejącej grupy klientów małych browarów i przynajmniej cześć z nich przekonać do powrotu. Niby wszystko w porządku. Jeżeli zamiast klasycznej wersji, Tyskie wypuściłoby - na ten przykład - wariację pszeniczną, marcową, lagerową etc., nie miał bym żadnych zastrzeżeń i ten post nigdy by nie zaistniał. Tak się jednak nie stało, zdecydowano się na „lepszą” wersję już istniejącego pilznera. Zastanówmy się chwilę, co to właściwie oznacza? Otóż browar przyznaje się w ten sposób, że jego flagowy produkt jest czymś podrzędnym. Tyskie wyjawia, że jego piwo może być lepsze, ale z jakiegoś powodu nie jest i większość jego klientów karmiona jest produktem drugiej (trzeciej? czwartej?) kategorii.

Zapewne myśl ta nie przeszła przez głowę ludzi odpowiedzialnych za marketing dyskutowanej marki. Co więcej, prawdopodobnie nie zaświtało to w świadomości  konsumentów, którzy pomyśleli jeno: "Super, mamy nową, lepszą wersję naszego ulubionego piwka!". Prawda jest jednak taka, że przez lata mieliście gorszą, by nie powiedzieć, paskudną wersję swojego ulubionego piwka. Przez lata byliście jawnie oszukiwani na możliwej jakości, a teraz producent otwarcie, choć pewno nieświadomie, się do tego przyznaje. Czy jednak na pewno nieświadomie? A może było tak, że koncern zdawał sobie sprawę z implikacji swego ruchu, liczył jednak na to, że nieświadomy klient łyknie ich strategię jak, przysłowiowy, młody pelikan...


Nie zajmę się tutaj oceną Tyskiego Klasycznego, powiem tylko, że nie jest złe, choć eksplozją cudnego smaku także bym go nie określił. Chciałem wam tylko zwrócić uwagę na to, że wielkie browary jawnie serwują wam, jako ósmy cud świata, trzeciorzędny produkt, który mogli by bez trudu ulepszyć. Powiecie, że to tylko Tyskie? Nonsens, każdy inny wielki browar świadomie produkuje kiepski produkt, agresywnie pozycjonując jego markę w świadomości odbiorcy, ignorując jednocześnie całkowicie możliwość poprawy jego jakości. Wniosek płynie z tego następujący: pora zaufać małym browarom, które nie mają finansowo-marketingowych możliwości by robić was w konia.

poniedziałek, 25 marca 2013

Sen parnej nocy - opowiadanie

Dziś kolejne opowiadanie, zorientowane na eksplorację krainy snu. Cóż czeka na nas, cóż nas spotyka za zasuniętą kurtyną świadomości? I co ważniejsze jakie to ma znaczenie?

Sen parnej nocy

piątek, 22 marca 2013

Niemiecka rzetelność w słodko-kwaśnym wydaniu

Paulaner jest prawdopodobnie najlepiej rozpoznawalną w Polsce niemiecką marką piwa. Choć nasi zachodni sąsiedzi znani są z ciepłego nastawienia do złotego trunku, nie zdarza im się promować na światowych rynkach wielkich nazw. Wynika to zapewne z faktu, iż browarnictwo w Rzeszy było od wieków sportem lokalnym, wewnętrzne podziały polityczne prowadziły do wykształcenia się silnych regionalnych browarów. Sytuacja ta trwa do dziś. Jednymi z nielicznych, które zawędrowały ostatecznie do Polski, są monachijskie Paulanery. Dziś weźmiemy na języki jeden z nich: Dunkel Hefe-Weissbier.

Krótka wizyta na wikipedi pozwoli nam stwierdzić, że jest to piwo oparte na słodzie pszenicznym, niefiltrowane, informacje te w całej rozciągłości potwierdza etykieta. Jak sama nazwa wskazuje, piwo ma ciemny, mętny kolor, sprawiający przyjemne wrażenie po przelaniu do przejrzystego szkła. Jeśli na chwilkę jeszcze powstrzymamy pragnienie i poświęcimy się lekturze nalepki na butelce, dowiemy się, że do czynienia mamy z napojem z tradycjami, warzonym od trzystu lat w jednym browarze, z poszanowaniem bawarskiego prawa czystości, czyli starych, acz wciąż obowiązujących, zasad wytwarzania piwa zakazujących dodawania do niego czegokolwiek poza wodą, chmielem i słodem jęczmiennym. I tu mamy lekkie zaskoczenie, przecież badany Paulaner jest produkowany na słodzie pszenicznym! Oznaczać to może tylko jedno: jakiś czas temu browar zarzucił Bawarską tradycję i przeszedł na ogólnoniemieckie zasady. Szkoda tylko, że ulotka jest w tym temacie nieco myląca. Czytając dalej, teraz z odrobinką sceptycyzmu, odkrywamy że wytworzono naszego bohatera w procesie górnej fermentacji, z wykorzystaniem jedynie bawarskiego chmielu, specjalnie dobranych odmian drożdży i wody pochodzącej z najgłębszych otchłani Ziemi, przy czym to ostatnie jest moją poetycką przesadą. Ciekawym elementem na sam koniec jest opis „rytuału podawania piwa”, było by jeszcze bardziej interesująco gdyby rytuał był bardziej wyrafinowany, jednak propozycja podawania piwa w lekko zwilżonej szklance i zamieszania niewielkiej ilości w butelce dla uzyskania ładnej piany, są interesujące.

Tyle teorii, pora zająć się praktyką. Pierwszy łyk zdaje się sugerować, że dominującą nutą w smaku będzie kwaskowatość. Przyznam, że na początku nie byłem zachwycony, nie wyczuwałem goryczy, a to przecież najważniejsze, kwaskowatość zdawała się być nazbyt nachalną. Przy drugim pociągnięciu, warto poświęcić nieco czasu i rozmieszać ciecz w ustach, pozwolić by rozlała się po całym języku, po wszystkich kubkach smakowych, by enzymy zawarte w ślinie popracowały trochę nad napojem, wtedy dopiero uzyskamy pełną i zadowalającą paletę smaku, to czego oczekiwalibyśmy po solidnym niemieckim piwie. Słodycz uwydatnia się zdecydowanie, by przejąć dominacie nad smakowym spektrum, łamiąc i odsuwając na drugi plan kwaskowatość, także gorycz ma swoją chwile w tym przypadku, wchodzi do gry i przypomina nam, iż w rzeczy samej mamy tu do czynienia z piwem, a nie frankfurckim appfelwine. Cała ta skomplikowana mieszanina dobrze się komponuje, nie trafia wprawdzie w moje preferencje smakowe, ale także nie łamie ich straszliwie, dla wszystkich, którzy lubią nieco słodsze klimaty, ale wciąż daleki od miodowej ulepkowatości, Paulaner jest dobrą opcją, będą zadowoleni. Jedną rzeczą, która może to zadowolenie ograniczyć jest cena. Nie da się ukryć, że Hefe-Weissbier jest droższe niż większość polskich alternatyw, zwłaszcza, że sprzedawane jest w butelkach 0,4. Jednak od czasu do czasu, dla dobrego smaku i dla poczucia powiewu bawarskiego klimatu warto sięgnąć po ten produkt.

piątek, 1 marca 2013

Prosto i pszenicznie - Cornelius


Po raz pierwszy w historii tego bloga spojrzymy na jedno z gatunku, dość ostatnio popularnych, piw pszenicznych. Będąc osobiście zwolennikiem smaków ostrzejszych, zwykle sięgam po specjały mocno gorzkie, nieczęsto więc przychodzi okazja do napisania o specyfiku który zasmakować by mogło słodkolubnej części publiczności. Dziś to zmienimy.
 
Trzymając się tradycji nie sięgania do trudno dostępnych trunków (bez obaw, ta tradycja, prędzej lub później zostanie złamana), spojrzymy dzisiaj w szyjkę butelki powszechnie dostępnego produktu browaru Sulimar z Piotrkowa Trybunalksiego czyli Corneliusa. Technicznie rzecz ujmując jest to trunek pszeniczny, co w tym konkretnym przypadku oznacza mieszaninę słodu jęczmiennego i pszenicznego właśnie. Z uważnej lektury etykiety dowiemy się jeszcze, że nikt nie pofatygował się przefiltrować ani zakonserwować smaczniutkimi chemikaliami tegoż browarka, zadano mu natomiast niecną procedurę pasteryzacji.

Cornelius wykazuje, rzecz jasna, typową mętność piw niefiltrowanych, która w połączeniu z żółcią pszenicznego słodu nadaje całości miodowy wygląd, dobrze prezentujący się przy przelaniu do kufla. Ciemne szkło flaszki, oczywiście, nie pozwoli cieszyć się w pełni z tego efektu. Kiedy przyjrzymy się trunkowi dokładniej dostrzeżemy, że nieustannie pracuje mnogością drobnych bąbelków, szumiąc przy tym lekko a przyjemnie. Pianka, przy nieco niedelikatnym przelewaniu, wytwarza się chętnie i solidnie, tak że mamy w czym wąs umoczyć. Napatrzyliśmy się już do syta, możemy poświęcić chwilę i zaciągnąć się głęboko typowym zapachem pszenicznej słodyczy.

Smakiem nie będziemy specjalnie zaskoczeni, o ile mieliśmy już wcześniej kontakt z piwami pszenicznymi. Dominującą nutą jest słodycz, tak typowa dla tego gatunku. Na samym początku łyka zaznamy odrobinki kwaskowatości, łamiącej główne doznanie i zapobiegającej nieprzyjemnemu uczuciu ulepkowatości. Dopełnia bukietu gorycz, która ma tendencje do pojawiania się kiedy płyn już ucieka z ust w głąb przełyku - wtedy ujawnia się i przez krótką chwilę czujemy chmielowość, nie obcą przecież piwom pszenicznym. 
 
Reasumując, w naszej pogoni za jakością, niską ceną i dostępnością Cornelius Pszeniczny jest możliwym wyjściem, w przypadku gdy akurat doskwiera nam brak słodkości. Jeżeli czujemy potrzebę spożycia czegoś smakowo lżejszego, a nie mamy akurat możliwości by zanurzyć się w świat piw hiper nietypowych, możemy śmiało udać się do najbliższego rozsądnego sklepu po ten oto wybór. Oczywiście, kiedy ochota na piwo pszeniczne nas najdzie, należy najpierw zastanowić się, czy aby na pewno nie jesteśmy chorzy i nie powinniśmy skierować swych kroków raczej do przychodni lekarskiej niż do monopolowego...