sobota, 5 stycznia 2013

Taki koniec jaki świat i vice versa

Wszyscy czekaliśmy niecierpliwie i z nadzieją na długo zapowiadany koniec świata. Kiedy minął dwudziesty pierwszy grudnia a życie toczyło się jak gdyby nigdy nic, poczuliśmy się zawiedzeni. Oszukano nas obiecując fajerwerki, a dając szarą rzeczywistość. Cóż, w takiej sytuacji należało zwrócić się ku wypróbowanym i niezawodnym metodom radzenia sobie z odrzuceniem. Koniec świata nas nie chciał? Świetnie! Piwo zawsze ma na nas ochotę!

Tak się złożyło, że w lokalu oferowano piwko idealnie pasujące do okoliczności czyli - uwaga, uwaga - „Koniec Świata”. Trunek ten tu i ówdzie zyskał już swoje sympatie i oceny, mogliście o nim słyszeć. To wytwór piwowarów z „PINTY”, oparty na słodzie jęczmiennym i żytnim oraz recepturze ponoć wywodzącej się z dalekiej i mroźnej Finlandii. Możemy więc nie tylko ulżyć mentalnym męką po niedoszłym finale istnienia, ale i znaleźć odpowiedź na pytanie, czy na północ od Bałtyku potrafi się ważyć piwo, czy jest to raczej domena ludów na południe od tegoż morza?

Pierwszy łyk nie wzbudził entuzjazmu. Poczułem wyraźny smak bananów, zbyt wyraźny. Każdy z nas ma swoje smaki i smaczki, swoje kulinarne miłości i antypatię. W moim przypadku na poczesnym miejscu w drugiej kategorii znajdują się zakrzywione, żółte owoce z Afryki (ewentualnie proste, żółte owoce z Ameryki Południowej, ale o te w Europie ciężko). Nie byłem zachwycony. Zamawiałem w ciemno nie dopytawszy się o smak wiedziony jedynie chwytliwą nazwą. Stało się jednak, wylać się nie godziło, piłem więc dalej. Tu dobra wiadomość: w miarę pociągania kolejnych łyków, bananowy smak znika. Kwaskowatość trunku zaczyna się przebijać i kompletnie przesłania nuty tego obrzydliwego owocu. Wciąż jednak nie jest idealnie. Pozostajemy z piwem słodko-kwaśnym, niemal zupełnie pozbawionym goryczy. Co gorsza, pozostajemy z piwem, które jest lekko słodkawe i lekko kwaskowate, w rezultacie nie wywiera większego wrażenia smakowego! Wlewa się do gardziołka tak lekko i bezkolizyjnie z językiem, że zaczynamy się zastanawiać czy my tu przypadkiem nie pijemy jakiejś barwionej wody. Odrobinę dramatyzuje, ale faktem jest, że smak „Końca świata” pozbawiony jest jakiejkolwiek intensywności. Jako że to nie mój bukiet smakowy, nie narzekałem szczególnie, jednak ci, którzy cenią sobie słodko-kwaśne kompozycję, mogą się poczuć wielce zawiedzeni. Generalnie Finowie powinni pozostać przy sporządzaniu wódek, a lżejsze trunki zostawić specjalistom z południa.

Szczęśliwie moje degustowanie odbywało się w ZUPie, mogłem więc nieudany „Koniec Świata” popić czymś gorzkim jak sam diabeł i zatrzeć wrażenie nijakości. Koniec, końców, nie polecam nawet tym, którzy cenią sobie słodkawe piwa. Może miałem tylko pecha? A może jak koniec świata przeszedł nie przyszedłszy to piwo straciło swą moc? Kto wie, kto wiem. Jedno jest pewne, wraz z oddalaniem się od grudnia 2012 ten produkt PINTy będzie znikał z półek i spod lad.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz