Paulaner jest prawdopodobnie najlepiej
rozpoznawalną w Polsce niemiecką marką piwa. Choć nasi zachodni
sąsiedzi znani są z ciepłego nastawienia do złotego trunku, nie
zdarza im się promować na światowych rynkach wielkich nazw. Wynika
to zapewne z faktu, iż browarnictwo w Rzeszy było od wieków
sportem lokalnym, wewnętrzne podziały polityczne prowadziły do
wykształcenia się silnych regionalnych browarów. Sytuacja ta trwa
do dziś. Jednymi z nielicznych, które zawędrowały ostatecznie do
Polski, są monachijskie Paulanery. Dziś weźmiemy na języki jeden
z nich: Dunkel Hefe-Weissbier.
Krótka wizyta na wikipedi pozwoli nam
stwierdzić, że jest to piwo oparte na słodzie pszenicznym,
niefiltrowane, informacje te w całej rozciągłości potwierdza
etykieta. Jak sama nazwa wskazuje, piwo ma ciemny, mętny kolor,
sprawiający przyjemne wrażenie po przelaniu do przejrzystego szkła.
Jeśli na chwilkę jeszcze powstrzymamy pragnienie i poświęcimy się
lekturze nalepki na butelce, dowiemy się, że do czynienia mamy z
napojem z tradycjami, warzonym od trzystu lat w jednym browarze, z
poszanowaniem bawarskiego prawa czystości, czyli starych, acz wciąż
obowiązujących, zasad wytwarzania piwa zakazujących dodawania do
niego czegokolwiek poza wodą, chmielem i słodem jęczmiennym. I tu
mamy lekkie zaskoczenie, przecież badany Paulaner jest produkowany
na słodzie pszenicznym! Oznaczać to może tylko jedno: jakiś czas
temu browar zarzucił Bawarską tradycję i przeszedł na
ogólnoniemieckie zasady. Szkoda tylko, że ulotka jest w tym temacie
nieco myląca. Czytając dalej, teraz z odrobinką sceptycyzmu,
odkrywamy że wytworzono naszego bohatera w procesie górnej
fermentacji, z wykorzystaniem jedynie bawarskiego chmielu, specjalnie
dobranych odmian drożdży i wody pochodzącej z najgłębszych
otchłani Ziemi, przy czym to ostatnie jest moją poetycką przesadą.
Ciekawym elementem na sam koniec jest opis „rytuału podawania
piwa”, było by jeszcze bardziej interesująco gdyby rytuał był
bardziej wyrafinowany, jednak propozycja podawania piwa w lekko
zwilżonej szklance i zamieszania niewielkiej ilości w butelce dla
uzyskania ładnej piany, są interesujące.
Tyle teorii, pora zająć się
praktyką. Pierwszy łyk zdaje się sugerować, że dominującą nutą
w smaku będzie kwaskowatość. Przyznam, że na początku nie byłem
zachwycony, nie wyczuwałem goryczy, a to przecież najważniejsze,
kwaskowatość zdawała się być nazbyt nachalną. Przy drugim
pociągnięciu, warto poświęcić nieco czasu i rozmieszać ciecz w
ustach, pozwolić by rozlała się po całym języku, po wszystkich
kubkach smakowych, by enzymy zawarte w ślinie popracowały trochę
nad napojem, wtedy dopiero uzyskamy pełną i zadowalającą paletę
smaku, to czego oczekiwalibyśmy po solidnym niemieckim piwie.
Słodycz uwydatnia się zdecydowanie, by przejąć dominacie nad
smakowym spektrum, łamiąc i odsuwając na drugi plan kwaskowatość,
także gorycz ma swoją chwile w tym przypadku, wchodzi do gry i
przypomina nam, iż w rzeczy samej mamy tu do czynienia z piwem, a
nie frankfurckim appfelwine. Cała ta skomplikowana mieszanina dobrze
się komponuje, nie trafia wprawdzie w moje preferencje smakowe, ale
także nie łamie ich straszliwie, dla wszystkich, którzy lubią
nieco słodsze klimaty, ale wciąż daleki od miodowej ulepkowatości,
Paulaner jest dobrą opcją, będą zadowoleni. Jedną rzeczą, która
może to zadowolenie ograniczyć jest cena. Nie da się ukryć, że
Hefe-Weissbier jest droższe niż większość polskich alternatyw,
zwłaszcza, że sprzedawane jest w butelkach 0,4. Jednak od czasu do
czasu, dla dobrego smaku i dla poczucia powiewu bawarskiego klimatu
warto sięgnąć po ten produkt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz