sobota, 8 grudnia 2012

Na dobry początek rzecz o piwach zwykłych.

Wyobraźmy sobie przez moment, że nie jesteśmy piwnymi półbogami, znającymi każdy mały browar polski i irlandzki, rozsmakowanymi w stoutach i niemieckich marcowych. Wyobraźmy sobie, że jesteśmy szarym zjadaczem piwa, siedzącym na wytartej kanapie z Ikei przed plazmowym telewizorem z Biedronki (była promocja). Trwa mecz. Jesteśmy sami. W misce na tekturowym stoliczku czekają na nas chipsy o smaku paprykowym. Nie skusiliśmy się na popcorn. Przecież mecz nie jest po to, by się objadać. Mecz jest po to, by się z czystym sumieniem napić piwa. Co trzymamy w ręku? Co czujemy pod palcami? Spróbujmy sobie to wyobrazić... Powiesz, że pod palcami czujesz zimną, lekko śliskawą fakturę szkła... EEEEEE... błąd! Nie wszedłeś, piwny burżuju, w mentalność przeciętnego zjadacza piwa z wystarczającą intensywnością. Aluminium - to czujesz pod palcami, najzwyklejsza w świecie puszka, może z jakimś żłobieniem, jeśli wytwórca miał odrobinkę fantazji. W jednym masz rację: puszka jest zimna. Nawet najprzeciętniejszy ze zjadaczy piwa wie, że należy je przed konsumpcją schłodzić. Czasami schłodzi je zanadto - a wszyscy wiemy, że jest to możliwe - ale zwykle potrafi uzyskać całkiem optymalną temperaturę. Teraz gdy już ustaliliśmy, że mamy do czynienia z metalem, wejdźmy w Nasze wakacyjno-piknikowe buty, kiedy to nawet My sięgamy po zdecydowanie wygodniejsze „bateryjki“, odrzucając, jedynie chwilowo, smakowy luksus szkła
Mamy ogólne pojęcie, teraz musimy wniknąć w szczegóły. Mecz się zaczął. Zawleczka strzeliła, podważona z wprawą tak, że ni kropla piany nie wybuzowała. Zapach zimnego standardowego rozszedł się po mieszkaniu, pierwszy łyk zagryziono czipsem. Jaką markę czujemy? Jedną z tych popularnych - to niewątpliwie. Nasz przeciętny zjadacz piwa nie sięga po tak wyrafinowane specjały jak My - browarna arystokracja. Mamy więc w ręku być może zielonego Lecha, być może Tyskie, Żywca, Piasta? Do wyboru do koloru, a smaki bardzo zbliżone. Zakładamy tutaj, że nie mamy do czynienia ze zgubionym podniebieniem rozsmakowanym w Tatrach, Beckach i temu podobnych. Tak nasz bohater, w którego skórę sprawnie wniknęliśmy na moment (przeszedł was dreszcz lekkiego obrzydzenia?), będzie sączył korporacyjne piwo i zagryzał je paprykowymi chipsami obserwując z nutką ekscytacji wydarzenia na boisku. Z każdym kolejnym łykiem smak będzie mu obojętniał. Wraz z rosnącym wpływem alkoholu będzie coraz bardziej zrelaksowany i coraz mniej zainteresowany jakością trunku. Tak oto zwykły człowiek przeżywa najintymniej kontakt z piwem. Tak też czasami spotykam się z piwem i ja.

Dlaczego blog o piwie rozpocząłem od mikroopowieści o koncernowych produktach piwopodobnych? Powodów po temu miałem kilka:
Po pierwsze, dlatego że blog ten nie traktuje li tylko o piwie ale też o wszechświecie i całej reszcie, a Kompania Piwowarska, jakkolwiek byśmy jej nie lubili, mieści się w tak szeroko zarysowanych kategoriach.
Po drugie, dlatego że wiele osób, w tym i ja sam, podchodzi do ludzi pijących produkty KP z zadziorną wyższością, a przecież wszyscy wyrośliśmy, chcąc nie chcąc, na tej właśnie glebie i wszyscy, od czasu do czasu, na nią wracamy.
Po trzecie, bo większość ludzi (a zakładam, że większość właśnie mnie czytać będzie) pozostaje przy koncernówkach. By wyedukować ich ku wyrafinowany smakom, muszę pokazać, że wiem skąd przychodzą.
Po czwarte, dlatego, że alkohol ten sam jest w tym dobrym i tym zwyczajnym, w związku z czym gdy przychodzi do narąbania się(a będzie to jeden z tematów bloga), jakość nie ma znaczenia.
Po piąte wreszcie, bo i tak bliżej nam(a przynajmniej mi) sercem do tego piwosza na kanapie niż do wielbicieli francuskich win, martini, tokajów i innych wynalazków, które nadają się być może do niejednego, ale na pewno nie nadają się do picia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz