wtorek, 25 grudnia 2012

Nietota – czyli z archiwum polskiego jazzu

Wiemy o tym doskonale, że nie każdy lokal z wyszynkiem kręci się wokół piwa. Są miejsca, gdzie uwaga skupiona jest na innym aspekcie życia, zwykle związanym ze sztuką. Może to być taniec (zarówno w sensie klasycznym jak i egzotycznym, przy czym druga opcja zdaje się być powszechniejsza); może to być literatura i ludzie z nią związani, choć lokale tego typu są rzadkością; może to być plastyka, czyli galeria z bufetem, miejsce którego nie zdarzyło mi się odwiedzić; ostatnim wreszcie rodzajem są te, w których głównym punktem nacisku jest muzyka. To zdecydowanie najliczniejsza kategoria, którą samą w sobie można podzielić na liczne podgrupy, ściśle powiązane z preferowanym przez właściciela i klientów stylem muzycznym. Aby wymienić tylko kilka: „ostoje rocka”, „jaskinie hardcoru”, „kazamaty bluesa”, „stajnie poezji śpiewanej” i, ulubione, „śmietniska punka”. Ponad nimi wszystkimi stoją jednak „archiwa polskiego jazzu”... 

Jednym z tego typu przybytków jest, zlokalizowana w bezpośredniej bliskości Rynku przy ulicy Kazimierza Wielkiego, Nietota. Zaraz po wejściu orientujemy się, że scena pełni w niej istotniejszą rolę niż bar. Jest pierwszym elementem przyciągającym wzrok, a układ stołów tworzy mini widownię dla spektakli dźwiękowych. Bar, choć pokaźny, zlokalizowany jest nieco z boku. Co możemy przy nim nabyć? Asortyment wykracza w pewnym stopniu poza standard okolic Rynku, przypominając raczej knajpy kolejowego nasypu (kiedyś opowiemy o tym szczególnym miejscu), czyli na kranikach ujrzymy czeskie piwo średniego gatunku, a konkretnie - popularną Holbę. Oferty lanej dopełnia coś ciemnego podobnego sortu. To nie najgorzej, zdecydowanie lepsza opcja niż Warka czy Piast, z drugiej strony jednak nic co powaliło by wytrawnego piwosza na kolana. Nie spodziewaliśmy się jednak cudów, przecież to nie alkohol jest tu centralnym elementem. Oferta butelkowa obejmuje kilka zacnych propozycji, włączając nieśmiertelnego Ciechana. Jeżeli pragniemy czegoś mocniejszego niż złoty trunek, możemy przebierać w sporej wystawce typowych mocnych alkoholi, uzupełnionej przez zestawik wódek lokalnych o dźwięcznej nazwie Kurnwica („n” na butelce zastąpione jest przez prawie niewidoczną błyskawicę, co jak przypuszczam, prowadzi do rozlicznych, zabawnych nieporozumień). Nie próbowałem jeszcze jakości tych specjałów, ale nazwa i fantazyjne góralskie czapeczki na zakrętkach zachęcają i powzięty, choć nie sprecyzowany, jest już plan by ich posmakować. Wszystko to jednak nie jest kluczowym.

O co tak naprawdę chodzi? Tak naprawdę chodzi o jazz, o blues, o melodie grane na żywo, o koncert każdego dnia. To jest najważniejsza charakterystyka Nietoty. Tu nie przychodzi się po to, by się urżnąć – co nie oznacza jeszcze, że się nie da, jak mawiają: dla chcącego... – tu przychodzi się po to, by obcować z muzyką jeszcze nie poważną, ale już poważnie traktowaną przez tych, którzy ją wykonują i odbierają. Muzycy, których usłyszycie ze sceny, będą na poziomie, to pewne. Może się zdarzyć, że na widowni, przypadkowo, wpadniecie na samego Leszka Możdżera – informacja, że tam bywa pochodzi z drugiej, ale wiarygodnej, ręki. Tych z was, którzy znają i cenią sobie takie klimaty, nie trzeba już, zapewne, przekonywać. 

Co jednak z tymi, którzy przed chwilą podrapali się po głowie i szepnęli do siebie: „Że niby jaki Leszek?”. Co, dla przykładu, z takimi starymi punkowcami jak ja? Dla was mam przede wszystkim ostrzeżenie: jeżeli chcecie zagościć w Nietocie, czeka was okres intensywnej nauki, będziecie bowiem mieli do czynienia z mikrospołecznością, która kieruje się zupełnie innymi wartościami i kodeksem zachowań niż te, do których jesteście przyzwyczajeni. Bez kompetentnego przewodnika nie macie szans, zniechęcicie się szybko, nie będziecie rozumieć co jest grane i dlaczego, kiedy klaskać, a kiedy gwizdać – to ponoć nigdy, dziwne ale prawdziwe – ogólnie rzecz ujmując: traficie na kompletnie nieodkryty ląd. Jeżeli jednak znajdziecie sobie kogoś(najlepiej, by była/był to posiadaczka/posiadacz ładnych oczu), kto wprowadzi was w miarę bezboleśnie w ów świat, jest znacząca szansa, że się wam spodoba i będziecie zadowoleni. Gwarancji jednak nie daje, bo przerzucić się z ryków Rottena na pohukiwanie trąbki przy akompaniamencie fortepianu nie jest aż tak łatwo... Niemniej spróbujcie – w życiu zawsze warto szukać nowych doznań.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz