Jedną z głównych ostoi barowego
życia we Wrocławiu jest nasyp kolejowy wzdłuż ulic Kolejowej i
Bogusławskiego. Można pod nim znaleźć liczne i różnorodne
lokale serwujące piwo: począwszy od typowych mordowni, poprzez
kluby sportowe, aż po centra muzyki granej na żywo. W tej ostatniej
kategorii prym wiedzie - usadowiony na niemal samym końcu nasypu,
tuż przy znanym na świat cały targowisku Zielińskiego – Alive.
W ciepłych porach roku, na chodniku
przed lokalem rozstawiany jest otoczony płotkiem ogródek z
parasolami, rozciągający się na dwie typowe podnasypowe parcele.
Widoki może nie są zachwycające, ale nie są też najgorsze, w
końcu stary parkan targu i stojąca od lat katastrofa budowlana to
kawałek historii naszego pięknego miasta. W sezonie zimowym nie ma
ogródka, za to często, w tylnej sali lokalu, można posłuchać
muzyki granej na żywo przez mniej lub bardziej znane zespoły, w
większości wywodzące się z lokalnej sceny muzycznej. W lecie
także zdarza się koncert, tyle że z mniejszą częstotliwością.
Głównym problemem Alive jest niewielki rozmiar sali ze sceną, w
wyniku tego rodzina i znajomi wykonawcy błyskawicznie zapełniają
przestrzeń przeznaczoną dla publiczności. Krótko mówiąc –
ciężko jest się wcisnąć. Zwykle znajdzie się miejsce w sali
przy barze, gdzie nie słychać dobrze muzyki, ale za to ma się
blisko do piwnego źródełka.
Skoro o tym już mowa, zerknijmy, co
też możemy nabyć do picia w lokalu. Przede wszystkim mamy
względnie standardową ofertę piw czeskich i kilka polskich
koncernowych. Nie będziemy się w to zagłębiać, nic szczególnego
i ciekawego. Co jest szczególne i ciekawe to lokalne piwko, dostępne
tylko w tym miejscu i ochrzczone na jego cześć jako „Piwo Alive”.
Typowe jasne piwo w smaku nie odstające specjalnie od rynkowej
średniej, z lekką nutką goryczy i ociupinką kwaskowatości,
nieszczególnie gazowane (kilka dodatkowych bąbelków dodało by my
uroku). Co wynosi je ponad przeciętność to sposób podawania:
serwowane jest mianowicie w słoiku, takim w jakim zwykle spodziewali
byśmy się ogórków, marynowanych grzybków, dżemu, ewentualnie
obiadu dla przyjezdnego warszawiaka. Nie da się ukryć, że ma to
szczególny urok, daje poczucie powrotu do dawnych, prostszych czasów
gdy piwo piło się z tego co akurat było pod ręką. Zamiast
zupełnie standardowych kufli mamy tutaj drobną odmianę, przyjemną
i ciekawą, choć bez wpływu na walory smakowe.
Jeżeli kiedyś będziecie w okolicach
nasypu kolejowego i będziecie zastanawiać się do której knajpki
wstąpić, rozważcie poważnie Alive. Szczególnie w czasie zimowym,
gdy możecie mieć niemalże pewność, że traficie na ciekawy
koncert. Nie zapominajcie o nim jednak również w czasie letnich
upałów, gdyż tu właśnie znajdziecie jeden z najobszerniejszych
ogródków piwnych, w raczej ciasnym i zatłoczonym, rejonie.
taka zupa dla warszawiaka... może powinni tak to nawet nazwać w karcie? :)
OdpowiedzUsuńPrzy najbliższej okazji zasugeruje im taką zmianę ;)
Usuń