czwartek, 6 czerwca 2013

Na brzegu rzeki błota usiadłem i piwo piłem

Żartuje. Nie było szans na zajęcie miejsca siedzącego. Dwakroć żartuje. Nie było rzeki, było jezioro, morze, ocean błota. Staje się smutną tradycją, że jedna z najciekawszych imprez plenerowych w naszym mieście, trafia na wielce niefortunną pogodę. W ubiegłym roku zimno było trudne do wytrzymania, w tym roku deszcz i miękka nawierzchnia utworzyły grząski tor przeszkód. Nie powstrzymało to jednak prawdziwych koneserów, od wzięcia udziału w „Festiwalu dobrego piwa” na gruntach pałacu w Leśnicy.
 
Zwyczajowo głównym elementem festynu były liczne stoiska piwne małych i średnich browarów. Przybyły z różnych zakątków Polski, a także w niemałej liczbie z Czech, co również jest festiwalową tradycją. Zapewne znaleźli się tacy pośród widzów, którzy spróbowali skosztować każdego z serwowanych trunków, spotkać ich można było później leżących na trawce i nie przejmujących się przyziemnymi sprawami. Osiągnęli absolut. Nie miałem podobnych ambicji, głównie ze względu na zdrowy rozsądek, a także z przyczyn atmosferycznych. Początkowo myślałem tylko o tym, jak przetrwać nie utonąwszy, później kombinowałem jakie piwo zakupić, przedarłszy się bohatersko przez błotne ślizgawki, jeszcze później rozglądałem się za schronieniem przed deszczem dla ulżenia dzierżonemu w dłoni parasolowi, po kolejnymi piwie rozważałem, czy do toalety lepiej będzie brodzić czy popłynąć. Wreszcie moja uwaga skoncentrowała się na tym, jak wydostać się z terenu festiwalu, nie zniszczywszy do ostateczności obuwia.
 
Nie chce jednak narzekać. Koniec końców to impreza z najszczytniejszym zamiarem, pomysł genialny, który powinien być wspierany i kontynuowany. Dlatego nie będę więcej marudził. W zamian skieruje myśli moje ku meritum: co udało mi się wypić i czy warto było? Pierwsze piwko, które sączyłem na trawce pod parasolką, z widokiem na panie oprowadzające kucyki, to niepasteryzowany lager z Brackiego Browaru Zamkowego. Byłem zadowolony, smak charakteryzował się intensywną goryczą bez przesadnej słodkości. Jedyne co można mu zarzucić, to szybkie wypełnianie, ciężko było by wypić większą ilość tego trunku. Drugim nabytkiem był znany i niekoniecznie lubiany „Złoty Lew” (tudzież „Złote Lwy”). Tu nie ma co się rozpisywać, produkt popularny – typowy pills bez specjalnego polotu. Następnie, jako dodatek do koncertu, posłużył czeski pills z browaru Krakonos. Dobre, rzetelne czeskie piwo. W międzyczasie miałem też okazje skosztować pewnego belgijskiego specjału. Draństwo drogie było jak ogon diabła, ale z drugiej strony smaczne jak anielskie łzy (moje umiejętności w sztuce tworzenia metafor rosną nieustannie). To właściwie zamyka doświadczenia z browarkami na jarmarku, wypiłem jeszcze coś polskiego wychodząc, ale niestety nie pamiętam dokładnie co to było, stoisko znajdowało się tuż za mostkiem po lewej. Patrząc na mapę terenu festiwalowego, można mniemać, że był to browar Fortuna.
 
Tak oto zmokłem, oblepiłem się błotem i spoiłem piwem na tegorocznym „Festiwalu”. Mam nadzieje, że za rok czy dwa, większe połacie terenu będą wyłożone kostką brukową i nie będą rozmakać w zwodnicze grzęzawiska. Osobiście nie ucierpiałem specjalnie, musiałem tylko godzinkę poświęcić na czyszczenie butów. Niektórzy jednak, nie tak szczęśliwi, co poślizgnęli się i wyłożyli w błoto, mieli zdecydowanie gorzej. Na szczęście zawsze pobliskie stoisko serwowało darmowo delikwentowi jedno z pianką na osłodę (tudzież ogoryczkowanie). Miejmy nadzieje, że w przyszłości pogoda bardziej dopiszę. Jeśli nie, to organizatorzy powinni rozważyć przeniesienie imprezy na, zwykle pogodniejszy, czerwiec lub marzec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz