Żartuje. Nie było szans na zajęcie
miejsca siedzącego. Dwakroć żartuje. Nie było rzeki, było
jezioro, morze, ocean błota. Staje się smutną tradycją, że jedna
z najciekawszych imprez plenerowych w naszym mieście, trafia na
wielce niefortunną pogodę. W ubiegłym roku zimno było trudne do
wytrzymania, w tym roku deszcz i miękka nawierzchnia utworzyły
grząski tor przeszkód. Nie powstrzymało to jednak prawdziwych
koneserów, od wzięcia udziału w „Festiwalu dobrego piwa” na
gruntach pałacu w Leśnicy.
Zwyczajowo głównym elementem festynu
były liczne stoiska piwne małych i średnich browarów. Przybyły
z różnych zakątków Polski, a także w niemałej liczbie z Czech,
co również jest festiwalową tradycją. Zapewne znaleźli się tacy
pośród widzów, którzy spróbowali skosztować każdego z
serwowanych trunków, spotkać ich można było później leżących
na trawce i nie przejmujących się przyziemnymi sprawami. Osiągnęli
absolut. Nie miałem podobnych ambicji, głównie ze względu na
zdrowy rozsądek, a także z przyczyn atmosferycznych. Początkowo
myślałem tylko o tym, jak przetrwać nie utonąwszy, później
kombinowałem jakie piwo zakupić, przedarłszy się bohatersko przez
błotne ślizgawki, jeszcze później rozglądałem się za
schronieniem przed deszczem dla ulżenia dzierżonemu w dłoni
parasolowi, po kolejnymi piwie rozważałem, czy do toalety lepiej
będzie brodzić czy popłynąć. Wreszcie moja uwaga skoncentrowała
się na tym, jak wydostać się z terenu festiwalu, nie zniszczywszy
do ostateczności obuwia.
Nie chce jednak narzekać. Koniec
końców to impreza z najszczytniejszym zamiarem, pomysł genialny,
który powinien być wspierany i kontynuowany. Dlatego nie będę
więcej marudził. W zamian skieruje myśli moje ku meritum: co udało
mi się wypić i czy warto było? Pierwsze piwko, które sączyłem
na trawce pod parasolką, z widokiem na panie oprowadzające kucyki,
to niepasteryzowany lager z Brackiego Browaru Zamkowego. Byłem
zadowolony, smak charakteryzował się intensywną goryczą bez
przesadnej słodkości. Jedyne co można mu zarzucić, to szybkie
wypełnianie, ciężko było by wypić większą ilość tego trunku.
Drugim nabytkiem był znany i niekoniecznie lubiany „Złoty Lew”
(tudzież „Złote Lwy”). Tu nie ma co się rozpisywać, produkt
popularny – typowy pills bez specjalnego polotu. Następnie, jako
dodatek do koncertu, posłużył czeski pills z browaru Krakonos.
Dobre, rzetelne czeskie piwo. W międzyczasie miałem też okazje
skosztować pewnego belgijskiego specjału. Draństwo drogie było
jak ogon diabła, ale z drugiej strony smaczne jak anielskie łzy
(moje umiejętności w sztuce tworzenia metafor rosną nieustannie).
To właściwie zamyka doświadczenia z browarkami na jarmarku,
wypiłem jeszcze coś polskiego wychodząc, ale niestety nie
pamiętam dokładnie co to było, stoisko znajdowało się tuż za
mostkiem po lewej. Patrząc na mapę terenu festiwalowego, można
mniemać, że był to browar Fortuna.
Tak oto zmokłem, oblepiłem się
błotem i spoiłem piwem na tegorocznym „Festiwalu”. Mam
nadzieje, że za rok czy dwa, większe połacie terenu będą
wyłożone kostką brukową i nie będą rozmakać w zwodnicze
grzęzawiska. Osobiście nie ucierpiałem specjalnie, musiałem tylko
godzinkę poświęcić na czyszczenie butów. Niektórzy jednak, nie
tak szczęśliwi, co poślizgnęli się i wyłożyli w błoto, mieli
zdecydowanie gorzej. Na szczęście zawsze pobliskie stoisko
serwowało darmowo delikwentowi jedno z pianką na osłodę (tudzież
ogoryczkowanie). Miejmy nadzieje, że w przyszłości pogoda bardziej
dopiszę. Jeśli nie, to organizatorzy powinni rozważyć
przeniesienie imprezy na, zwykle pogodniejszy, czerwiec lub marzec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz